Forum "Kraina Smoków" Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Płmień duszy rozdział drugi

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum "Kraina Smoków" Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kreeth
Kierownik Katedry Studiów Nieokreślonych



Dołączył: 16 Gru 2006
Posty: 1688
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Otchłań

PostWysłany: Sob 14:30, 10 Lut 2007    Temat postu: Płmień duszy rozdział drugi

I oto drugi rozdział mojego opowiadania. Czytajcie i komentujcie.

Cisza. Brak jakiejkolwiek nadziei. Ciemność tak głęboka i gęsta, że można by ją ciąć nożem. Nagle rozległ się odgłos kroków. Szybkie i nieregularne odbijały się echem w pustce. Czyjś nieregularny oddech słychać było w ciemnościach. W końcu źródło dźwięków przystanęło. Światło zalało pustkę, walcząc o swe miejsce. W bladym blasku można było dostrzec osobę. Postać ta miała na sobie wyblakłą zbroję, która była pokryta różnymi runami. Przy jej pasie zawieszony był miecz, a twarz skrywał zamknięty hełm.
- Myślałeś, że uciekniesz przede mną? – druga postać weszła w zasięg magicznego światła. Miała na sobie czarną szatę. Twarz była skryta pod kapturem.
- T-tak. – powiedział zbrojny głosem pełnym strachu i wątpliwości.
- Powinieneś wiedzieć, że nawet tutaj Cię wytropię. Jeszcze żaden nie zdołał się ukryć. Nawet w Otchłani. – ciągnęła spokojnym głosem zakapturzona postać. – Wybrałeś sobie dziwne miejsce na śmierć.
- Nie zabijesz mnie! – krzyknął zbrojny. Jego głos zanikł w Otchłani.
- Naprawdę tak sądzisz? Żadne z was nigdy nie umiało pogodzić się z porażką. A jednak wszyscy zginęli.
- Ja będę pierwszy, który Cię zabije. – zbrojny wyciągnął miecz. – Gotuj się na śmierć. – natarł na zakapturzoną postać. Jednak w połowie drogi zatrzymał się i upadł.
- To takie typowe. – mroczny osobnik wyciągnął rękę, w której pojawiła się kula czystej energii. – Żegnaj. – kula poszybowała w zbrojnego i rozbiła się o sylwetkę ofiary szerząc oślepiające światło. W całej Otchłani słychać było tylko krzyk bólu. Demony obserwujące scenę roześmiały się. Rzadko kiedy ktoś zapewnia im tak świetną rozrywkę.
Kreeth obudził się z krzykiem. Rozejrzał się. Znajdował się w jakiejś celi. Przez zakratowane okno wpadało blade światło świtu. Kreeth podniósł się z, jak myślał, kupki siana. Rozprostował skrzydła. Całe ciało nadal go bolało tym nienaturalny tępym bólem. Podszedł do drzwi i pociągną za klamkę. Zamknięte. Odwrócił się do okna. Panorama równiny skąpanej w świcie nie poprawiła mu nastroju. Wręcz przeciwnie. Musiał znajdować się bardzo daleko od gaju, za którym tak tęsknił. Nie miał przy sobie niczego co mogłoby mu pomóc w tej sytuacji. I jeszcze ten koszmar. Takich strasznych snów nie miał jeszcze nigdy. Ból, cierpienie, brak nadziei. Wszystko to poczuł kiedy śnił. „Ale to tylko koszmar”, powtarzał sobie w duchu. Nagle drzwi snęły otworem i pojawił się w nich skrytobójca, który ubiegłej nocy pozbawił Kreeth’a przytomności.
- Witaj. – powiedział spokojnym głosem – Jak się spało? – zapytał drwiąco. Kreeth nie odpowiedział. Ciągle wpatrywał się w panoramę za oknem – Załóż to. – polecił. Kreeth obrócił się. Skrytobójca miał w ręce srebrną obrożę.
- Nie. – odpowiedział Kreeth. – Nie zrobisz ze mnie swojego niewolnika.
- Mylisz się – wyciągnął w jego stronę swoją rękę. Ciało Kreeth’a przeszył ten sam ból co wtedy, lecz tym razem był on łagodniejszy.
- N-nie założę tego – powiedział przez zęby Kreeth
- Założysz obrożę czy tego chcesz czy nie – skrytobójca lekko zacisnął dłoń. Ból stał się nie do wytrzymania. Kreeth wziął do ręki obrożę i założył ją na szyję. – Widzisz? To nie był takie trudne, prawda? Chodź. – polecił skrytobójca, a Kreeth poszedł za nim. Cała chęć sprzeciwu i buntu zniknęła. Nic się nie liczyło. Ważne było tylko wykonywanie rozkazów. Kreeth szedł za swym oprawcą przez mroczny korytarz. Po bokach były drzwi do innych celi, z których słychać było jęki i krzyki. Ale do Kreeth’a nie docierało zbyt wiele. Jego umysł był teraz przyćmiony zaklęciem zawartym w obroży. W końcu wraz ze swym „panem” dotarli do kręconych schodów. Zaczęli iść w dół, coraz niżej, aż ich oczom pojawił się kolejny korytarz. Jednak był inny niż poprzedni. Nie było żadnych drzwi, a mrok ustępował światłu pochodni. Co jakiś czas mijali obraz maga, gobelin lub inny ornament. Korytarz kończył się wielkimi drzwiami. Sprawiały one wrażenie bardzo solidnych, a klamki miały kształt głowy orła. Skrytobójca otworzył je, a one w podzięce zaskrzypiały złowrogo. Wraz z Kreeth’em weszli do kolejnego pomieszczenie. Znajdowali się w jakiejś piwnicy. Na ponurych ścianach nie wisiało nic prócz pochodni. Na środku stały dwa krzesła, a na jednym z nich siedział nieprzytomny człowiek. Wokół nich wyrysowano magiczny krąg, który co jakiś czas dawał o sobie znać niewielkim błyskiem. Wszędzie krzątali się magowie dzierżący w rękach laski. Każda z nich miała na jednym z końców błękitną kulę. Skrytobójca posadził Kreeth’a na wolnym krześle. Jeden z magów podszedł do nich. Zmierzył skrzydlatego wzrokiem.
- To ten, prawda? Masz. – wręczył skrytobójcy mały flakonik. – Podaj mu to.
- Dobrze. Skoro to konieczne – uśmiechnął się – Idź przygotuj zaklęcie. Ja zajmę się resztą. – powiedział, a czarodziej odszedł instruować innych. – Wypij to. – zwrócił się do Kreeth’a, który posłusznie wykonał rozkaz. W jego stanie nie dało sięnawet wyczuć smaku eliksiru – Dobrze – zaczął go przywiązywać do krzesła. – Obroża nie powinna być już potrzebna – powiedział gdy skończył. Zdjął obrożę z szyi Kreeth’a, który nagle zdał sobie sprawę ze swego położenia. To było jak nagłe przebudzenie z długiego snu. – Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – odszedł uśmiechając się.
- Zaczynamy! – krzyknął jeden z magów. Wszyscy unieśli swoje laski w górę, a następnie uderzyli nimi o podłogę. Gdy echo ucichło zaczęli wymawiać formułę zaklęcia w jakimś dziwnym, starożytnym języku. Kule na końcu ich lasek zapłonęły ognistą czerwienią. Krąg wyrysowany wokół krzeseł zaczął mienić się jasnym światłem. W końcu jakaś bezkształtna nić powiązała osoby na krzesłach. Kreeth poczuł jak w jego umyśle zapada mrok, przyćmiewając wszystko co działo się w Sali. Nic do niego nie docierała. Zamknął oczy i zaczął śnić. Ale nie był to zwykły sen. Przez jego umysł przepływały wizje walk, kombinacji ciosów, bloków i kontr. To wszystko zalewało pamięć Kreeth’a, choć on czuł, że już to umie. Obrazy przyjmowały kształt niematerialnej postaci pokazującej to wszystko. Powoli stawał się inny. Jakby wszczepiono w niego część drugiej osoby. I nagle wszystko ustało.
- Obudź się! – zawołał ktoś z oddali. – Słyszysz mnie? – Kreeth poczuł jak ktoś go szturcha. Otworzył oczy. – W końcu. – przed nim stał młody chłopak w białej szacie. – Jak się czujesz? – zapytał.
- Dobrze – powiedział lekko zdziwiony Kreeth. Rozejrzał się. Nigdzie nie było skrytobójcy. – Gdzie jestem?
- Mistrz Ci wszystko wyjaśni. Chodź – młody czarodziej ruszył w stronę drzwi. Kreeth wstał. Wyprostował skrzydła. Nic go nie bolało. Czuł się jak nowonarodzony. Ruszył za magiem. Szli w milczeniu korytarzem, którym prowadził go skrytobójca. Doszli do kręcony schodów. W końcu znaleźli się na szczycie, przed dość zwykłymi drzwiami. Klamki wyglądały jak prawdziwe głowy orłów.
- Wejdź do środka – polecił mag i szybko zaczął schodzić w dół. Kreeth otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Witaj! – powiedział brodaty mag w czerwonej szacie. Stał na środku dość dużej, okrągłej sali. Przez okna wpadało światło słońca.
- Gdzie jestem? – zapytał Kreeth.
- Pytania, pytania. Tę twierdzę nazywamy Azylem. Dziwi mnie, że nie zadałeś najważniejszego pytania. Mianowicie po co tu jesteś. – powiedział pogodnie mag.
- Kim ty w ogóle jesteś?
- Ach, zapomniałem się przedstawić. Mam na imię Viturn. – ukłonił się.
- Teraz mi powiedz po co tu jestem.
- I w ten oto sposób przechodzimy do sedna sprawy. Wejdź w krąg – wskazał runy wyrysowane na podłodze. Kreeth posłusznie zaczął iść w jego stronę. Gdy przeszedł przez linie wytyczające krąg, runy zaczęły mienić się bladym blaskiem.
- I co teraz?
- Teraz poznasz kogoś. – wskazał mężczyznę stojącego za nim. – Galies przywitaj się z gościem.
- Viturn, kogo ty tu sprowadziłeś, co? Ach, demon. – roześmiał się.
- Oto jest twój przeciwnik. Mam tu twój miecz, Kreeth. – wręczył mu schowany w pochwie oręż. Rubin nadal tkwił w rękojeści.
- Co!? – krzyknął zdziwiony Kreeth.
- Później Ci wyjaśnię. Teraz masz go tylko zabić. W końcu nie na darmo sprowadziliśmy najlepszego fechmistrza na całym kontynencie, prawda?
- Viturn, kończmy to! – krzyknął Galies. Wyjął swój miecz.
- Dobrze. Niech więc walka się rozpocznie! – krzyknął Viturn wychodząc z kręgu.
Galies zmierzył Kreeth’a wzrokiem.
- Tylko tyle przysłaliście? Zwykły demon? – roześmiał się szyderczo – Zabiłem setki takich jak ty, chłopcze. I jeszcze żaden z twoich pobratymców nie zdołał zadać mi choć jednej rany. Myślisz, że tobie się uda?
- Tak. – Kreeth uśmiechnął się.
- A więc się mylisz. – Galies ruszył na niego. Zadał cios. Kreeth zablokował. Czuł, że zna wszystkie tajniki walki. Nigdy nie uczył się takiego stylu, ale wiedział jak go wykorzystać. Zadał cios. Zaskoczony Galies sparował i ciął mieczem. Kreeth uchylił się. Kolejny cios został zablokowany. Galies pchnął mieczem, ale jego przeciwnik uchylił się i ciął go w ramię. Krople krwi kapnęły na posadzkę.
- Nadal myślisz, że się myliłem? – zapytał Kreeth uśmiechając się drwiąco.
- Jestem pod wrażeniem. Jeszcze żaden z twego rodzaju nie wytrzymał tak długo. Ale jedna rana mnie nie zabije. I właśnie dlatego zginiesz. – Galies natarł na Kreeth’a. Zadawał cios za ciosem, jednak bezskutecznie. Każda próba zranienia przeciwnika kończyła się blokiem. Po czole mistrza pociekły krople potu. Galies atakował coraz agresywniej, dysząc przy tym ciężko. Kreeth właśnie na to czekał. Teraz on zaczął zadawać ciosy, nie dając przeciwnikowi ani chwili odpoczynku. W końcu wytrącił Galiesowi miecz z ręki.
- Nigdy nie myślałem, że do tego dojdzie. – powiedział dysząc ciężko. – Pokonany przez demona. Co za hańba. Naprawdę zamierzasz mnie zabić? Pewnie nigdy przedtem tego nie robiłeś. – powiedział uśmiechając się drwiąco.
- Mylisz się. – powiedział Kreeth wbijając w Galiesa ostrze miecza. Poczuł przy tym dziwną satysfakcję. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nigdy by tak nie zareagował, ale teraz śmierć innych go bawiła.
- W końcu! – Kreeth odwrócił się. Za jego plecami stał Viturn. – A już myślałem, że nigdy go nie zabijesz.
- Żądam wyjaśnień.
- Oczywiście. Pozwól za mną. – zaczął iść w stronę schodów. Kreeth ruszył za nim. Po ponownym zapoznaniu się z kręconymi schodami znaleźli się w holu. Przed nimi stały gigantyczne drzwi wejściowe.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? – zapytał Kreeth.
- Chcesz wiedzieć? Dobrze. Stałeś się przedmiotem eksperymentu. Zaklęcie, któremu Cię poddaliśmy skopiowało umiejętności Galiesa do twego umysłu. Teraz jesteś tak samo wyszkolony w mieczu jak on. Póki jeszcze żył. – dodał z uśmiechem.
- Dlaczego mi to zrobiliście?
- Dla pieniędzy oczywiście. Ktoś zapłacił nam ogromną sumę za wypróbowaniu tego zaklęcia na demonie. Masz. – wręczył Kreeth’owi sakiewkę oraz skórzaną torbę.
- Co to jest?
- To jest twój ekwipunek na drogę.
- Na drogę?
- Nie możemy pozwolić na zmarnowanie takiego talentu. Dlatego też załatwiliśmy Ci zajęcie w stolicy. – uśmiechnął się
- A co będzie jeśli odmówię?
- Nie odmówisz. Pomyśl. Nie masz domu, pracy, pieniędzy. Więc gdzie pójdziesz. Dzięki nam masz teraz jakiś cel.
- Załóżmy, że się zgodzę. Co mam robić?
- Chodź. – Viturn wyszedł przez ogromne drzwi. Kreeth poszedł za nim. Teraz znajdowali się na pustym polu. Do Azylu prowadziła jedna droga. Kreeth rozejrzał się. Wokół nie było żadnych ludzi.
- Więc co mam robić? – spytał się w końcu Kreeth.
- Ta droga poprowadzi Cię do stolicy. Jesel oddalona jest o dwa dni drogi, ale prowiant masz w torbie. Po dotarciu na miejsce poszukaj karczmy „Pod brzytwą”, a tam zapytaj o Kerila. Jemu wręczysz dokumenty, które też masz w torbie. Nie zgub ich. A byłbym zapomniał. Masz. – wręczył Kreeth’owi rulonik papieru zabezpieczony pieczęcią o kształcie orlej głowy. – Ten list dasz karczmarzowi. A teraz idź już.
- W takim razie żegnam. – odparł Kreeth. Zaczął iść drogą. Była identyczna jak ta, na której zaatakowali go zabójcy. Wokół rozciągały się pola i równiny. Kreeth szedł imperialną drogą jeszcze półtora dnia, zanim widać było mury stolicy. Trochę żal mu się zrobiło, że podróż skończyła się tak szybko. Żadnych ludzi, spanie pod gołym niebem przypomniało Kreeth’owi chwile spędzone w gaju. Tak bardzo mu tego brakowało. Ale teraz wszystko się zmieni. Kreeth przeszedł przez miejską bramę. Jesel tętniła życiem. Wszędzie ludzie rozmawiali ze sobą, kupowali na straganach lub przyglądało się co robili inni. Kreeth zaczął się rozglądać za karczmą, do której kazano mu iść. W końcu zauważył szyld w kształcie brzytwy. Zaczął iść w stronę karczmy. Ludzie patrzyli na niego z pogardą, nienawiścią i strachem. Lecz Kreeth’a to nie obchodziło. Wszedł do karczmy. W środku było tłoczno. Gwar rozmów ucichł, gdy Kreeth pojawił się i zaczął iść w stronę karczmarza. Wszyscy patrzyli na niego tak jak tłum na zewnątrz.
- Przykro mi, ale demonów nie obsługujemy. – powiedział karczmarz, gdy Kreeth podszedł do niego.
- Szukam Kerila. – powiedział Kreeth.
- Nie znam takiego człowieka, demonie. Wyjdź. – powiedział stanowczo karczmarz.
- Kazano mi to dać karczmarzowi. - wręczył mu list.
- No proszę. Demona nam przysłali? Dziwne. – powiedział karczmarz po lekturze listu. – W takim razie zapraszam na zaplecze. – i zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Kreeth poszedł za nim. Karczmarz stał teraz w małym pomieszczeniu. Otworzył klapę w podłodze.
- Skoro przysłał Cię Viturn to wchodź. – powiedział karczmarz. Kreeth zszedł na dół. Klapa została za nim zamknięta. Korytarz pod karczmą był rozświetlony pochodniami. Kreeth przeszedł nim na koniec, gdzie znajdowały się drzwi. Otworzył je. Pomieszczenie, w którym teraz się znalazł było jakimś biurem. W środku znajdowała się biblioteczka, biurko zapełnione różnymi dokumentami, krzesła. Wszystko to sprawiało wrażenie urzędu. Za biurkiem siedział mężczyzna w czarnym ubraniu. Kreeth podszedł do niego.
- Ach, demon. Siadaj, siadaj. Spodziewałem się kogoś takiego jak ty. – powiedział mężczyzna serdecznym głosem.
- Czy pan ma na imię Keril? – zapytał Kreeth.
- Tak to ja. Masz dla mnie jakieś dokumenty, prawda?
- Tak oto one. – Kreeth wręczył mu dokumenty.
- Bardzo dobrze. Teraz mam tylko pytanie. Czy naprawdę tego chcesz?
- Czy czego chcę?
- Dołączyć do nas oczywiście. Przecież po to tu jesteś.
- Chyba tak. – powiedział Kreeth. Mężczyzna wstał i podał mu rękę. Uśmiechnął się.
- Witaj w gildii, chłopcze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fist
Zawodowy Zielarz



Dołączył: 21 Gru 2006
Posty: 921
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Twojego Koszmaru

PostWysłany: Sob 14:51, 10 Lut 2007    Temat postu:

dobre bardzo dobre... czas na kolejny rodzial

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Drago
Administrator



Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 1941
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Wrzosowisk Północy...

PostWysłany: Sob 23:02, 10 Lut 2007    Temat postu:

Skwituje jednym słowem: Matrix Very Happy (te techniki walki Wink )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deithe
World Designer



Dołączył: 26 Gru 2006
Posty: 5527
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bziuuuum ^^

PostWysłany: Nie 0:35, 11 Lut 2007    Temat postu:

A ja powiem tak... podoba mi się Smile
Ale coś strasznie nie jasne jest... w ogóle nie wiadomo za bardzo kto jest kim i po co robi co (no może, że dla pieniędzy Wink )
Domyślam się jednak, że takie miało być Smile

D.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alice
Alkochocholik



Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:42, 13 Lut 2007    Temat postu: Re: Płmień duszy rozdział drugi

Kreeth napisał:
- Czy pan ma na imię Keril? – zapytał Kreeth.
- Tak to ja. Masz dla mnie jakieś dokumenty, prawda?
- Tak oto one. – Kreeth wręczył mu dokumenty.
- Bardzo dobrze. Teraz mam tylko pytanie. Czy naprawdę tego chcesz?
- Czy czego chcę?
- Dołączyć do nas oczywiście. Przecież po to tu jesteś.
- Chyba tak. – powiedział Kreeth. Mężczyzna wstał i podał mu rękę. Uśmiechnął się.
- Witaj w gildii, chłopcze.

Kreeth.. hm. Twoja postać jest bardzo rzeczowa, praktycznie nie wykazuje emocji {oprócz pierwszego rozdziału}. Taka rozmowa nie wciąga do czytania To samo tutaj:
Kreeth napisał:
- Żądam wyjaśnień.
- Oczywiście. [...]
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? – zapytał Kreeth.
- Chcesz wiedzieć? Dobrze. [...]
- Dlaczego mi to zrobiliście?
- Dla pieniędzy oczywiście. [...]
- Co to jest?
- To jest twój ekwipunek na drogę.
- Na drogę?
- Nie możemy pozwolić na zmarnowanie takiego talentu. [..]
- A co będzie jeśli odmówię?
- Nie odmówisz. Pomyśl. [..]
- Załóżmy, że się zgodzę. Co mam robić?
- Chodź. [..]
- Więc co mam robić? – spytał się w końcu Kreeth.
- Ta droga poprowadzi Cię do stolicy. [...]
- W takim razie żegnam. – odparł Kreeth.

Z całym szacunkiem do Ciebie i Twojego całkiem dobrego opowiadania, to jest trochę dziwne.. jak taki najemnik. Tyle, że w tym złym znaczeniu. Zero emocji po tym, co mu zrobili. Pytania, które po jakimś czasie nudzą swoją rzeczowością..
'Zrobię wszystko co mi kazecie, a teraz spiep..'

przepraszam, ja jestem taka, że strasznie się czepiam^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum "Kraina Smoków" Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1